sobota, 5 września 2015

Dobre wieści od Krzysztofa

Mam nadzieję, że Krzysztof wybaczy mi, że wykorzystuję jego tekst w całości, ale myślę, że on najlepiej zda relację z pobytu w Niemczech. 
Mam nadzieję, ze moi anglojęzyczni Przyjaciele nie będą mieli trudności z przetłumaczeniem tekstu i zrozumieniem go :-)
Pozdrawiamy wszystkich naszych Przyjaciół. Jesteśmy wdzięczni za wszelką okazaną pomoc. Jesteśmy wdzięczni za niezwykłe wsparcie. Do Krzysztofa zaczęły przychodzić cudowne kartki od Was, wspierających Przyjaciół. To jest najwspanialsza cecha naszej "kartkowej" społeczności, że w trudnych chwilach wysyłamy naszą miłość w postaci naszych cudownych kart. Krzysztof jest tym wzruszony i bardzo zaskoczony, bo nie uprzedzałam go o tym :-)))

Chciałabym jeszcze wyrazić swoją wdzięczność Wiebke Kommerell, która zaprosiła nas do siebie, wiedząc że Krzysztof będzie co jakiś czas wyjeżdżał na tygodniowe pobyty w Niemczech. Nie znając nas zupełnie zdecydowała się na to, że będzie nas gościła u siebie. To wprost  nie do uwierzenia, że są na świecie tak dobrzy ludzie. Bardzo, bardzo dziękujemy, mimo że nie możemy skorzystać z zaproszenia, czujemy się tak, jakbyśmy byli gośćmi Wiebke Kommerell i jej rodziny. To są naprawdę wspaniali ludzie!


A teraz przejdźmy do relacji Krzysztofa z pobytu u doktora Vorreitera w Niemczech.



Zacznę od początku. Pierwszy dzień w niewielkim ośrodku doktora Vorreitera zaczął się od przepytania mnie z przebiegu mojej choroby od jej zauważalnych początków. A zaraz potem była już kuracja i zabiegi. Codziennie hipertermia, ale taka porządna i bez cackania się, jak to robią w Rybniku. No i wiele różnych substancji podawanych dożylnie. Pamiętam, że po pierwszym dniu czułem się mocno niewyraźnie, kręciło mi się w głowie i przez jakieś 2-3 godziny dochodziłem do siebie. 
Kolejne dni były podobne o tyle, że zawsze była hipertermia i zawsze wlewy dożylne. Czasem jakaś dziwna piguła do połknięcia lub zastrzyk w tyłek. Raz zamiast hipertermii miejscowej miałem hipertermię całego organizmu oraz nieodłączne wlewy dożylne jak zwykle kilku butli różnych substancji. Muszę powiedzieć, że ta hipertermia całego ciała, która odbywała się na innym zupełnie urządzeniu, nie była przyjemna. Wyobraź sobie, że leżysz nago na czymś w rodzaju rozpiętej siatki nad jakimiś świecącymi lampami. Leżysz przykryta prześcieradłem i jest Ci przyjemnie ciepło. Przed sobą masz monitor z wykresem przebiegu hipertermii (jeszcze nie rozpoczętej) oraz wskaźniki temperatur. Aż trzech temperatur. I wskaźnik nasycenia organizmu tlenem oraz tętno czy puls (może to jest to samo - nie wiem).
Chwilę później dowiedziałem się, dlaczego mierzone temperatury są trzy. Jedna to temperatura pomieszczenia, druga to temperatura ciała pod pachą, a trzecia to temperatura ciała wewnątrz...hmm, jeden z kabelków był do tego właśnie przeznaczony. Więc leżysz z kabelkiem pod pachą, z drugim w tyłku, a z trzecim w postaci klipsa w uchu. Od dołu jesteś podświetlona lampami niczym na jakimś statku kosmicznym, gdzie obcy robią doświadczenia na Ziemianach. Następnie zostajesz owinięta w "pazłotko" (nie, nie przez świstaka, a przez Kristine), no i wówczas zaczyna się zabawa. Myślisz, że to będzie coś w rodzaju wakacji w Egipcie w pigułce, a temperatura powoli rośnie, co obserwujesz na wykresie. Po pół godzinie zaczynasz mieć dość, a to dopiero 37,8 stopni C. W nosie masz rurki z tlenem. Kolejne pół godziny czujesz się jak w piekle. Na górze skali widzisz 42 stopnie. Zaczynasz sobie uświadamiać, że to się nie uda...wtedy dowiadujesz się, że masz mieć w środku temperaturę "tylko" 39 stopni. Ale widzisz, że masz dopiero 38...dyszysz, pocisz się na potęgę i zaczynasz rozumieć, jak mogła się czuć Rozalka w piecu chlebowym w trakcie trzeciej zdrowaśki. Po godzinie, gdy Twoja wytrzymałość zdaje się osiągać apogeum, a najważniejszy kabelek mierzy wreszcie 39 stopni, wytchnienie nie nadchodzi. Musisz jeszcze wytrzymać około 5 minut zanim powoli zaczynasz odczuwać jakby muskający od dołu powiew. To chłodzenie wodne, które właśnie się załączyło gdzieś daleko pod Tobą. Należy dodać, że cały czas dostajesz dożylnie coś w dwóch butelkach, co powoduje ból Twojej żyły przypominający przypiekanie żelazkiem...może nie jakieś mocne, ale zdecydowanie nieprzyjemne. Kristine w tym czasie poi Cię wodą przez słomkę i jeśli Cię polubi, to zakłada chłodny kompres na głowę. Warto zaprzyjaźnić się z Kristine :))
Całość tego grillowania trwa około 2,5 - 3 godziny. Ostatnie pół godziny jest walką już nie z temperaturą, lecz z pełnym pęcherzem. To wspaniała przygoda, jedna z tych ekstremalnych, których każdy prawdziwy facet powinien w życiu doświadczyć 😶👌
Całe szczęście ten zabieg miałem tylko raz, a jest on przeznaczony nie dla słabeuszy. Sztucznie wywołana gorączka utrzymuje się w Tobie jeszcze przez jakieś 2 - 3 godziny, po czym możesz korzystać z życia.
Ogólnie powiem tak: doktor Vorreiter jeśt świetnym gościem, wspaniałym lekarzem i naukowcem. Nie spotkałem do tej pory podobnego mu lekarza. Mam do niego całkowite zaufanie i myślę, że nie jestem w tym wyjątkiem. Jego wcześniejsza pacjentka, z którą przyjechałem do Doktora, a którą "wyciągnął" ze stanu bardzo ciężkiego - onkolodzy w Gliwicach po totalnym zatruciu jej organizmu 6 chemiami już nic więcej nie mogli dla niej zrobić, bo dobijanie pacjenta póki co jest w Polsce jeszcze zabronione - jest kolejnym dowodem kwalifikacji i wiedzy doktora. To był szósty albo siódmy pobyt Asi u Doktora. W połowie pobytu miała robioną kontrolną tomografię komputerową, która pokazała, że Asia jest zdrowa, a po wszystkich zmianach nowotworowych i przerzutach nie ma śladu. Wszyscy bardzo się cieszyliśmy w tym dniu.
Jak wspomniała moja siostra, koszt takiego tygodnia terapii jest bardzo duży. Sam koszt zabiegów jest tańszy niż w Polsce, ale główne koszty są związane z różnymi substancjami podawanymi w trakcie terapii. Poza tym wyjeżdżając dostałem całą reklamówkę suplementów i lekarstw, które mam zażywać do następnej wizyty. To wszystko dało kwotę prawie 3000 €. Kolejna moja tygodniowa wizyta jest zaplanowana na początek października. Dzięki Wam wszystkim mam już teraz środki na nią. Trudno określić, ile takich wizyt będzie wymagał mój przypadek. W czasie październikowej wizyty będę miał kontrolną tomografię, która - mam nadzieję - rozjaśni nieco tę sytuację i pokaże postępy w leczeniu.
Zakończę ten gigantyczny mail słowami z serca płynącymi: BARDZO JESTEM WAM WSZYSTKIM WDZIĘCZNY ZA TEN TYDZIEŃ W NIEMCZECH I ZA KOLEJNE, KTÓRE MNIE CZEKAJĄ. Nawet za opisaną wyżej hipertermię :)) 

Serdeczne uściski
Krzysiek

Niestety Krzysztof zmarł 22 lutego 2016r o godzinie 21,00 w otoczeniu kochającej rodziny.

BożenA

Brak komentarzy: